20 maja 2014

Kolorowe... nie tylko kredki. #1: Co nakładam na twarz, czyli o podkładach słów kilka.

     Jakiś czas temu (bliżej 10 niż 5 lat ;) ), metodą prób i błędów doszłam do zaskakującego (mnie) odkrycia, że warto czasami posmarować czymś twarz i od tamtej pory moje życie nigdy nie było takie samo. Nieco później zdobywałam kolejne etapy wtajemniczenia i odkryłam, że podkłady mają różne kolory, a mnie służą tylko te najjaśniejsze, a czasami nawet one są zbyt ciemne. Życie. Fakt, że zanim do tego doszłam kilka razy przeparadowałam po mieście z urokliwą granicą zrobioną podkładem w kolorze terakoty (no dobra, przesadzam, nie był aż tak ciemny, ale z pewnością był zbyt ciemny... ech błędy młodości). Całkiem niedawno (jak na moje prawie 25 lat) ogarnęłam, że podkład to nie tylko kolor właściwy, ale też ton (żółty lub różowy) no i się zaczęło.
    

     Tak naprawdę najczęściej używam podkładów drogeryjnych. Są całkiem przyzwoitej jakości a przy okazji nie mają dodatkowej funkcji, czyli "wyczyść portfel". Po wielu próbach (zaczynałam od my secret za 9,90PLN i Pierre Rene, nawet nie pamiętam jakiego) odkryłam mniej więcej co mi służy, a co nie, więc po drogeriach poruszam się ze względną łatwością.




      Ostatnio przyjaźnię się z Matchmaster z Rimmel, dla mnie jest prawie idealny, bo wydaje mi się, że jest jednak odrobinkę zbyt ciemny, ale szczęśliwie w lecie powinno się to wyrównać i będzie moim ulubieńcem. Oczywiście jak pech to pech i właśnie dobiega swoich ostatnich dni (co widać po mocno wyeksploatowanym opakowaniu), więc prawdopodobnie nie odmówię sobie dalszych testów (Rimmel "Wake me up" albo Bourjous "Healthy mix"? Zobaczy się). Generalnie jestem z niego bardzo zadowolona, jest wydajny, przyjemny w aplikacji i ładnie się "nosił".


     Mikołaj w ubiegłym roku bardzo mnie rozpieścił i przyniósł mi mój wymarzony podkład z MAC- Matchmaster 1.0. No i okazało się, że warto się czasami zastanowić nad swoimi marzeniami, bo mogą się spełnić. Szczerze powiedziawszy nie jestem specjalnie zachwycona tym produktem, choć z drugiej strony muszę przyznać, że to właśnie z nim na buzi zebrałam najwięcej komplementów odnośnie stanu mojej cery... Cóż... Rzeczywiście na twarzy wygląda dobrze, ale jego prawidłowa aplikacja nastręcza mi pewnych problemów. Zdarza mi się, że się roluje na twarzy, przez co z reguły tracę cierpliwość, zmywam makijaż i w podskokach wracam do mojego Match Perfection z Rimmel. Z MAC jeszcze się poznajemy :)


     Ostatnim produktem z mojego arsenału jest  krem BB z Biedronki. Szczerze powiedziawszy do tej pory nie polubiłam się z tego typu produktami. Ani Nivea, ani Rimmel nie sprostał moim oczekiwaniom. Jasne były zdecydowanie za ciemne, generalnie robiłam sobie nimi krzywdę jak się patrzy. Do kremu beBeauty podchodziłam więc jak pies do jeża, zwłaszcza, że występuje w jednym jedynym kolorze, a tu niespodzianka. Jest idealny na cieplejsze dni, stapia się ze skórą i lekko wyrównuje jej koloryt i co w moim przypadku bardzo ważne nie podkreśla porów. Co prawda szybko znika, (3-4h max) ale na lato, szczególnie w wolne dni, kiedy nie muszę wyglądać super wyjściowo przez okrągłe 12h sprawdza się idealnie. W połączeniu ze swoją ceną (około 7 zł) jest kremem BB idealnym (póki co ;) )

4 komentarze:

  1. Też nie przepadam za kremami BB. Moja cera źle na nie reagowała, pojawiały się wypryski, skóra szczypała. Mam bardzo wrażliwą skórę na twarzy. Przy następnej wizycie w biedronce pokuszę się o BB. Być może ten będzie dla mnie odpowiedni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polecam :) Krzywdy nie robi, a też mam problem z wrażliwą cerą.

      Usuń
  2. Musze wyprobowac ten BB za 7 zl, brzmi jak dobry zakup ;)
    Megi (megisplace.blogspot.com)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polecam. Oczywiście każda cera jest inna, ale nawet jeśli nie zadziała zgodnie z oczekiwaniami to... Mała strata, krótki żal ;) Za takie pieniądze, to mogę testować :)

      Usuń