17 maja 2014

Powsinoga #1: Taras nocą

     Mimo, że jestem rodowitą Warszawianką to nigdy nie byłam na tarasie widokowym w Pałacu Kultury i Nauki. Plany były, nawet kilka razy weszłam do środka, jednak odbiłam się od końca dosyć długiej kolejki, odwróciłam się na pięcie i "obrażona", że wszyscy akurat dziś chcą się tam wspiąć razem ze mną kapitulowałam. Nie bez znaczenia dla całego przedsięwzięcia jest mój lęk wysokości i delikatna klaustrofobia, jednak za każdym razem moją wyprawę ostatecznie kładł długi czas oczekiwania (lubię o tym myśleć w ten sposób). Tak naprawdę ostatecznie postanowiłam udać się w końcu na osławiony już taras widokowy, kiedy dowiedziałam się, że uruchomiono możliwość wjazdu nocą- przynajmniej w zeszłym roku miałam tak ostateczne plany, których koniec końców nie udało się zrealizować.
     W tym roku te plany powróciły w kontekście Nocy Muzeów, 17 maja, jednak szybko zostałam sprowadzona na ziemię. Zdobycie wejściówki do PKiN tego dnia graniczy z cudem i opiera się prawdopodobnie na wielu koneksjach, więc plan po raz kolejny został odłożony na "świętego nigdy", aż tu... Pewnego wieczoru... No dobra, na poważnie.
     Któregoś piątkowego wieczoru wracałam do domu i przechodziłam własnie przez centrum, konkretnie przez plac Defilad i spoglądając w górę dostrzegłam, że taras jest oświetlony i coś... a może ktoś się tam ewidentnie porusza. Pomyślałam, że pewnie ktoś wynajął obiekt na potrzeby filmu, bądź trwają przygotowania do wspomnianej już Nocy Muzeów, jednak postanowiłam wejść do środka, gdzie moim oczom ukazał się plakat widoczny powyżej. Oj było radości :) Szybciutko udałam się do kasy (byłam pierwsza w kolejce! właściwie byłam jedyną kolejką :) ale zaraz za mną i moim znajomym, którego zaciągnęłam tam ze sobą ustawili się dwaj Azjaci ) i bez zastanowienia kupiłam swój pierwszy bilet na taras widokowy PKiN (znajomy, mimo, że nie pochodzi z Warszawy był tam już kilkukrotnie). Problem zaczął się przy windzie, kiedy to uświadomiłam sobie, że oto zaraz muszę wsiąść do małego pomieszczenia i przejechać nim 30 pięter w górę... No nie była to najlepsza perpektywa, ale słowo się rzekło... i tak dalej. Ku mojemu przerażeniu okazało się, że windą non stop jeździ kobieta, która ją obsługuje... i tak dowiedziałam się o kolejnej pracy, której z pewnością nie mogłabym wykonywać. Postanowiłam przebyć trasę z zamkniętymi oczami tak, aby nie patrzeć na skaczące cyferki kolejnych pięter... Udałoby się, gdyby nie współpasażerowie na bieżąco relacjonujący pozycję windy. Życie. Szczęśliwie dojechaliśmy na górę i moim oczom ukazał się...


     ... najpiękniejszy widok jaki widziałam stojąc obiema nogami na gruncie (miasta nocą z wysokości do tej pory podziwiałam z pokładu samolotu- rozświetlone pajączki w czarnej przestrzeni były zachwycające!). Wprost uwielbiam miasto nocą, a z tej pozycji zapierało dech w piersiach. Ponownie zakochałam się w Warszawie. Mowę mi odjęło, ale też nie specjalnie spieszyło mi się do poczynienia kolejnych kroków- ach ten lęk wysokości. Dopiero po kilkunastu dobrych minutach odważyłam się podejść do barierki, ale i tak dość nieszczęśliwie chwyciłam się ruchomej lornetki, która się poruszyła powodując jednocześnie przyspieszone bicie serca.W każdym razie, dla tego widoku warto było nawet zginąć ;)
     Na tarasie spędziliśmy prawie dwie godziny, zmieniając tylko strony, na które patrzyliśmy. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że Warszawa jest bezkresna- próbowaliśmy odnaleźć jej koniec, jednak wszędzie widać było tylko kolejne światła. Robi to niesamowite wrażenie, tworzy fantastyczny klimat. Mnie w pewnym momencie łzy napłynęły do oczu, bo niezwykła uroda tych chwil na górze była nie do ogarnięcia. Można tam siedzieć i patrzeć w przestrzeń właściwie w nieskończoność- ja z pewnością tam wrócę, a wszystkim polecam wycieczkę :)
    

2 komentarze: